Obserwatorzy

czwartek, 31 stycznia 2013

RÓŻANY KARMNIK DLA PTASZKÓW

Chwilkę mnie nie było, bo wyjechałam, ale teraz już jestem i chwalę się karmniczkiem. :)
Na aukcji kupiłam karmnik w surowym stanie. Początkowo wydawało mi się, że będzie już gotowy, ale jak zorientowałam się, że chyba jednak nie, to wcale się nie obraziłam ;). Stwierdziłam, że w takim razie trochę się pobawię i sama go pomaluję i ozdobię. Myślę, że całkiem nietypowo jak na karmnik, ale miałam ochotę na jakieś eksperymenty z dekupażem i to była dobra baza do takich ćwiczeń. W razie czego ptaszki przecież nie będą miały pretensji.
Na pierwszym zdjęciu jest karmnik w stanie surowym. Ogólnie raczej nie jest "wymuskany" i wykonany zbyt perfekcyjnie, ma też wgłębienia po sękach i do tego w daszku nieładnie odstają śrubki, no ale niestety nie nadzorowałam produkcji i akurat na to wpływu nie miałam ;). Ale może przez to ma jakiś swój urok w tej niedoskonałości. ;))
Najpierw jadłodajnię dla ptaszków z grubsza zeszlifowałam i wygładziłam nierówności. Potem pomalowałam kilka razy impregnatem w kolorze biel antyczna. Na to planowałam dać białą farbę, ale sam impregnat wystarczył, zresztą szkoda mi było pokrywać ten kolor. Oczywiście jak widać na kolejnych zdjęciach pobawiłam się trochę wycinankami i nakleiłam motywy róż z serwetki. Na to wszystko kilka warstw lakieru i gotowe. Lakier niestety musiał być z rodzaju tych śmierdzących, żeby karmnik przetrwał ciężkie warunki za oknem. Z racji tego ograniczyłam do minimum ilość tych warstw i mój perfekcjonizm musiał się pogodzić z tym, że powierzchnia nie będzie gładka jak lustro. Ale miałam nadzieję, że ptaszkom i tak się spodoba.







Gotowy karmnik stanął na parapecie za kuchennym oknem, został napełniony słonecznikiem i czekał na pierzastych przybyszów. Spodziewałam się, że będzie ich całkiem sporo, a wnioskowałam po tym, że było ich w okolicy pełno i często odwiedzały nawet pusty parapet. Ale niestety nie było widać znacznych ubytków w ptasich zapasach. Dosyć szybko zorientowałam się co może być przyczyną. Nie, wygląd domku nie bił w poczucie estetyki jego użytkowników, ale znalazły się dwie istoty bardzo zainteresowane przedstawieniem odgrywającym się w różanej budce i sadowiły się na wewnętrznym parapecie, skąd miały idealny punkt obserwacyjny. Trzeba było zrobić "sztuczny tłum" i porozstawiać doniczki z kwiatkami w taki sposób żeby nie dało się na parapecie wstawić nawet jednego pazurka. Chyba udało się to osiągnąć, na razie nie widać żadnych śladów świadczących, że jest inaczej. Ptaszki mam nadzieję powoli przyzwyczajają się, bo zauważyłam, że przylatują i się częstują.
A poniżej winowajcy trzymani przez męża, wycięci ze zdjęcia. Po prawej on, po lewej ona.